Trochę więcej motywacji
Miałem zawsze trzy sposoby radzenia sobie z kryzysami. Pisanie zawsze mi szło, ale nie zawsze miałem na to ochotę i kiedy dopadał mnie kryzys, udawało mi się go przezwyciężać poprzez zmianę szablonu bloga, zmianę tematyki lub dorzucenie nowej do istniejącej albo przeczekanie. Czasami przeczekanie wiązało się z wyjazdem do ciepłych krajów, bo nic na mnie tak twórczo nie działa jak pobyt poza Polską. Dawniej uważałem, że do szczęścia potrzeba mi tylko palm, ale po Nowym Jorku uważam, że wystarczy zmiana otoczenia na ciekawsze.
A piszę o tym, bo przeżywam pierwszy od dawna kryzys na blogu. Nie wiem nawet czy nie jest to pierwszy kryzys na esiątku, bo zwykle to ten drugi blog mnie demotywował. Na szczęście jest to kryzys, z którego już nigdy nie wyjdę, bo do końca tego bloga zostały dwa miesiące. Nie mogę zwalczyć kryzysu, zmieniając szablon, bo nowy szablon będzie na nowym blogu. Nie mogę dodać żadnej tematyki, bo ona jest prawie idealna i zmiany w styczniu będą kosmetyczne. Nie mogę też nigdzie polecieć, bo po Nowym Jorku mój stan konta także przeżywa kryzys. A już najgorsze jest, że ten kryzys jest ściśle związany z nowym blogiem, bo to jest teraz, że ja sobie siadam do pisania, piszę tekst, dobieram fotkę, przeżywam orgazm, bo przecież wszystko, co napiszę, jest rewelacyjne i tuż przed naciśnięciem magicznego, niebieskiego guziczka z napisem „opublikuj” wpada do głowy jedna myśl. „Wolę to wrzucić w przyszłym roku”.
I tekst ląduje obok innych szkiców. Dziś jest ich 16. Nie dotyczą aktualnych tematów, więc się nie zestarzeją. No po co mam wrzucać je tutaj, pod stary szyld, pod coś, co przestanie istnieć, a nawet jeśli to przeniosę, bo większość tekstów przeniosę, to nowi czytelnicy tego nie przeczytają, bo nikt archiwów nie czyta. Wielokrotne eksperymenty z publikowaniem tych samych tekstów, które już kiedyś napisałem, udowodniły mi, że na upartego mógłbym co 4 lata zamykać bloga, publikować od nowa wszystkie teksty i za każdym razem miałbym na nich więcej czytelników. Nie wiem czemu tak się dzieje, ale tak jest. Zresztą taki plan mam na nowego bloga – aby raz w tygodniu, powiedzmy w weekend, zrobić cykl „retro kominek” i wrzucać jeden tekst wyciągnięty z głębokich archiwów, a najlepiej taki, którego już dawno nie ma nawet w archiwach. Styl dawnych publikacji nie do końca mi dziś odpowiada, ale pod względem rozrywkowym, dawne teksty były rewelacyjne. Wiem, że większość osłów nie przeczyta tego tekstu, bo wygląda jakby było o niczym, a nawet jeśli zajrzy, to pominie ten akapit, bo jest długi, ale jakby co to na dole pod tekstem jest plus, który przeniesie was pod ukryty tekst z czasów dawnego kominka. No teraz zostały mi dwa miesiące do otworzenia nowego bloga i będą to trudne miesiące, bo muszę je jakość przeczekać. Mam cichy plan udać się na jakieś krótkie wakacje w grudniu, aby jakoś przyjemnie zakończyć żywot kominka, ale jeszcze nie wiem, czy coś z tych planów wyjdzie. W każdym razie na pewno będzie mnie tutaj trochę mniej, co już zapewne zauważyliście. Z tego kryzysu już nie wyjdę, bo nie muszę i nie chcę, a dwa miesiące miną bardzo szybko. Im bliżej premiery nowego bloga, tym bardziej jaram się wszystkim, co mnie w kolejnym roku czeka.
Powoli też musicie przyzwyczajać się, że na równi z blogiem stawiam Instagrama i profil prywatny na FB. Bardzo wiele tematów, które czasami poruszałem na blogu, już teraz publikuję tylko tam, a w przyszłym roku będzie to jeszcze bardziej wyraziste.